Wydanie: PRESS 05/2011

Telewizja daje mi głos

Czy nie znać Piotra Najsztuba byłoby dziś dla Pani obciachem, jak kilka lat temu?
No tak. Gdy pierwszy raz zobaczyłam Najsztuba, był nie tylko redaktorem naczelnym „Przekroju”, ale już postacią medialną. A ja go nie poznałam. Zresztą wciąż zdarzają mi się takie historie. Jakieś półtora roku temu, gdy byłam gościem w „Pytaniu na śniadanie”, podeszła do mnie elegancka pani, która chciała mnie poznać. Zapytałam: „Pani też jest gościem?”. A to była Alicja Resich-Modlińska, szefowa programu. Wciąż zaliczam takie wpadki, bo nie mam telewizora i nie przeglądam prasy plotkarskiej.
Nie rozpoznała Pani Najsztuba, będąc już naczelną „Aktivista” i „Exklusiva”. Dziś jednak jest Pani w telewizji częściej niż on. Jak Pani sobie radzi bez telewizora?
W centrum medialnego życia mojej rodziny jest komputer. W salonie stoi desktop z Internetem. W Polsce wciąż większości programów telewizyjnych nie ma w sieci, więc mogę co najwyżej obejrzeć jakieś migawki. Dlatego nie jestem na bieżąco. Nie wiem więc na przykład, co to jest „X Factor”, choć widziałam billboardy na mieście. Śmieję się wraz z bratem, że żyjemy jak amisze.
Ale faktem jest, że dzięki występowaniu w telewizji stałam się rozpoznawalna w niektórych kręgach. I przekonałam się, że łatwiej jest mi teraz wydobyć pewne informacje. Ostatnio miałam taką uroczą przygodę: gościłam w telewizji śniadaniowej, rozmawialiśmy o pieniądzach i przyznałam się, że mam takie podejście do nich jak Kubuś Puchatek do miodu. Jem, jem, jem i z zaskoczeniem odkrywam, że to ostatnia baryłka. Po programie zadzwonił do mnie doradca finansowy  i oświadczył, że chce mi pomóc. Ujęło mnie, że ktoś się dopatrzył we mnie osoby potrzebującej pomocy, a nie tylko plastikowej panny z magic-boksu. Był bardzo zaskoczony, że nie przyjechałam do niego na rozmowę z workami pieniędzy.
Po co Pani telewizja? Bo ja widzę ją jako świat, który sam się sobą karmi. Te same osoby i te same tematy, szczególnie w telewizjach śniadaniowych. Pani raz w takim programie coś prowadzi, innym razem występuje jako gość.
Może jest w tym trochę schizofrenii, ale pracując w prasowych magazynach niszowych, wiem, że opinie tam wyrażane nie mają szansy przebić się tak, jak to, co mówię w telewizji. Wydaje mi się, że nawet te babskie programy, w których występuję, mogą odegrać pewną rolę w zmianie społecznej, która jest konieczna – na przykład w równouprawnieniu. Jako humanistka wychowana w USA widzę, ile nam do tego poziomu brakuje. Poza tym mam słabość do występów. Mimo że nie dostałam się do szkoły aktorskiej, została we mnie miłość do sceny.
Tylko że telewizja upupia. Mam wrażenie, że ograniczyła Panią do wizerunku kolejnej babki, która mówi jedynie o facetach, silnych czy słabych kobietach i dzieciach.
Na pewno telewizja szufladkuje. Seks jest takim tematem, od którego nie będę się już pewnie mogła odczepić. Mam łatwość mówienia o seksie, bawi mnie, że kogoś to, co mówię, może zmieszać. Czasem czuję, że stałam się wręcz dyżurną babką do rozmów na ten temat. W pewnym momencie miałam poważny problem, bo byłam redaktor naczelną magazynu dla rodziców – o dzieciach, o sprawach wychowawczych – a w telewizji nawijałam o seksie. Tu prowadzę pismo dla rodziców „Gaga”, a w telewizji wibrator i „nie wstydźcie się, dziewczyny!”. Teraz staram się od tego odciąć, ale nie jest to łatwe.

Więcej w majowym numerze "Press" - kup teraz e-wydanie

 

Aby przeczytać cały artykuł:

Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter

Press logo
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.